Gaming od dawien dawna to jedno z moich najważniejszych hobby, rzekłbym nawet nieodłączna cześć życia. Przy tym niemal od zawsze gram tylko na komputerze. Czy to na C64, które w zamierzchłych latach 90. na kilka miesięcy pożyczył mi kuzyn, czy to na pececie, czy wreszcie (jak obecnie) na laptopie. Inne urządzenia do giercowania zawsze były tylko dodatkiem. Jasne, na komórce w coś tam się pykało, żeby zabić nudę w autobusie, gdy pod ręką zabrakło książki, a na przerwy w podstawówce zabierało się handhelda. I nie, nie był to oczywiście GameBoy Color, tylko cudowny klon Tetrisa, czyli Brick Game XXX (tu wstawić dowolną liczbę z przedziału 1-999) in 1. Jako się rzekło, od zawsze grywałem na komputerze. Moja jedyna styczność z konsolami jest dziś tylko taka, że do grania w action-adventure na PC używam pada a'la X360 i czasem wyrażam niezadowolenie, iż jakiś ciekawy tytuł typu The Last of Us, Red Dead Redemption tudzież ZombiU jest konsolowym exclusivem. Ale był taki czas, gdy podłączane do telewizora pudło z dwoma padami zawojowało mój mały świat. Zwało się dumnie Terminator 2. To jego historia.
Foto: Wikipedia |